Miał kilkanaście ciężarówek, kilkudziesięciu podwykonawców i kontrakt m.in. z Elektrownią Połaniec. Skarbówka doprowadziła milionera do ruin, a potem wycofała się z zarzutów. Teraz przedsiębiorca z Łubnic żąda 16 mln zł odszkodowania.
Czytaj też: "Przedsiębiorca nie przestępca - wielka akcja "Gazety Wyborczej"
Paliwo do pojazdów kupował m.in. od hurtowników ze Śląska. A ponieważ był ich dużym klientem, ci w jego bazie postawili kontenery na olej napędowy z dystrybutorami. Żogała tankował własne pojazdy i sprzedawał paliwo innym.
W maju 2004 r. u przedsiębiorcy zjawiły się dwie urzędniczki z Urzędu Skarbowego w Staszowie. - Normalka, ciągle miałem jakieś kontrole, ze skarbowego też. Ale tym razem od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Jedna z tych pań z miejsca stwierdziła, że robię fikcyjne transakcje - wspomina.
Naczelnik staszowskiego US uznał, że firma Żogały w 2002 i 2003 r. część paliwa sprzedawała tylko na papierze, aby odzyskać podatek VAT. I już we wrześniu 2004 r. naliczył 97 tys. zł długu. Nie zrujnowałoby to firmy, ale równocześnie skarbówka zastosowała nadzwyczajny krok - jako zabezpieczenie długu zablokowała konta przedsiębiorstwa, a do dziewięciu jego największych kontrahentów wysłała informacje, że wszelkie pieniądze jakie winni są firmie Żogały mają teraz przelewać na konto urzędu skarbowego. To był początek końca firmy, choć biznesmen próbował walczyć - co miesiąc spłacał ok. 75 tys. zł rat leasingowych (pozostało 12-14 rat i warte miliony nowe ciągniki siodłowe byłyby jego) oraz 14 tys. zł kredytu w Banku Spółdzielczym.
- Ale w branży transportowej ludzie się znają. Jak ktoś ma na karku skarbówkę, prokuraturę, od razu się od niego odsuwają. Po co im kłopoty - mówi Żogała. Tracił klientów jednego za drugim. Aby spłacać raty zaczął wyprzedawać majątek, m.in. działkę za 40 tys. zł. - Warta była jakieś 170 tysięcy, ale musiałem mieć pieniądze od razu - mówi. Pozbył się też kilku aut osobowych, naczep, ładowarki. A gdy to nie wystarczyło zaczął oddawać wyleasingowane ciężarówki, by zmniejszyć raty. - W końcu zostawiłem sobie jedną, żeby coś pracowało przynajmniej na chleb - mówi. Ale i tą po roku od wejścia skarbówki zabrała firma leasingowa.
We wrześniu 2007 roku sąd ogłosił upadłość firmy, w marcu 2008 r. umorzył ją z powodu braku majątku na pokrycie długów.
Mimo że banki i firmy leasingowe samochody sprzedały, biznesmen wciąż jest im winien ok. 700 tys. zł, a Bankowi Spółdzielczemu 509 tys. zł. Żyje z renty, bo przez ten czas zapadł na zdrowiu, z której komornik zabiera miesięcznie 800 zł oraz wynajmu części swojej dawnej bazy. Ale i ją prawdopodobnie niedługo zlicytuje komornik.
Żogała zatrudniał 40 osób, kilkaset innych miało pracę dzięki zleceniom z jego firmy. Dziś ledwie starcza mu na życie. - Pracownikom wypłaciłem wszystko, co do złotówki - zapewnia. Nikt nie kierował skarg do PIP czy sądu pracy.
Decyzje staszowskiej skarbówki podtrzymywała Izba Skarbowa w Kielcach, ale uchylił kielecki Wojewódzki Sąd Administracyjny. Stwierdził, że urzędnicy podjęli decyzje nie mając wystarczających dowodów, nie zachowali skrupulatności, a zabezpieczenie w postaci blokady kont było niewspółmierne do rzekomego długu. I skarbówka wycofała się po kolei ze wszystkich swoich zarzutów, z ostatniej decyzji - o podatku VAT - w ubiegłym roku. Z pierwotnych tysięcy złotych domaga się od Żogały... 214 zł. - Uznali, że się nie rozliczyłem z jakiegoś dywanu do biura czy coś takiego - mówi Żogała.
Przedsiębiorca wygrał też kuriozalną sprawę w Sądzie Rejonowym w Staszowie. Tamtejszy US oskarżył go o uporczywe niepłacenie podatków. Sąd Żogałę uniewinnił, stwierdzając w uzasadnieniu, Żogała nie płaci podatków do Urzędu Skarbowego, bo do tego doprowadził go... Urząd Skarbowy.
Uniewinniony także został od zarzutu wyłudzenia i oszustwa, o co pozwała go jedna z firm leasingowych.
- Muchy by nie skrzywdził, uczciwy w interesach. Spotkała go wielka niesprawiedliwość - mówi Andrzej Nowak, przedsiębiorca, były kontrahent Żogały.
Teraz domaga się od Skarbu Państwa 15 mln 980 tys. zł odszkodowania. - Jestem pewny, że wygram. Nie wiem, czy całość, ile to zajmie, ale wygram. Nie może być inaczej, bo zostałem skrzywdzony. Nawet nie powiedzieli mi "przepraszam" - mówi Żogała.
- Tak dużej sprawy jeszcze nie miałem. Przed wyrokiem rozstrzygał nie będę, takie sprawy to wciąż w Polsce nowość. Ale gdybym nie miał podstaw, pozwu bym nie pisał - mówi adwokat Ryszard Łepski z Tarnobrzega.
Dlaczego skarbówka niespodziewanie zaatakowała jego firmę? - Walczyli wtedy z mafią paliwową, chrzczonym paliwem i fikcyjnymi transakcjami. Może jakiś trop od hurtowników prowadził do mnie. Tylko że ja byłem uczciwy, ale oni nie słuchali - podejrzewa Żogała.
Zapytaliśmy rzeczniczkę Izby Skarbowej w Kielcach, czy ktoś z urzędników poniósł odpowiedzialność za błędy w tej sprawie. Czekamy na odpowiedź.
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.