Lidia Leońska jest rzecznikiem Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu od 11 lat. Przez ten czas widziała i słyszała niejedno. – Nazywano mnie socjalną ku**ą, suką, zdzirą - wylicza Lidia. - Ku**ą to mnie nazwała emerytowana nauczycielka, która przyszła do nas po pomoc i nie mogła zrozumieć, że jeśli ma na życie 860 złotych miesięcznie, to pomoc jej nie przysługuje. Jeżeli dochód w rodzinie przekroczy 351 złotych na osobę - kasy od nas, niestety, nie będzie. No i ona wrzasnęła wtedy na mnie: "Ty socjalna ku**ą, spróbuj przeżyć miesiąc za 870 z złotych!".
Lidia nie mówi, że nie rozumie tej kobiety, ale miło jej nie było. Ludzie, którzy przychodzą do opieki społecznej z roszczeniami, są bardzo kłopotliwi. Nie można im wytłumaczyć, że ustawa daje takie, a nie inne możliwości. I jeśli pani chce sobie zrobić operację chorych oczu, a Narodowy Fundusz Zdrowia nie chce jej tego zabiegu zrefundować, to pani myśli, że za tę operację może zapłacić opieka. A tak nie jest. - A kiedy ludzie dowiadują się, że czegoś nie dostaną, reagują czasem bardzo żywiołowo - opowiada Lidia. - Jedna z naszych petentek podniosła wysoko swoją długą spódnicę i wypięła na naszego dyrektora gołą pupę. Inna dosłownie zasypuje nas skargami na piśmie.
Jeśli ktoś pisze 16 skarg w miesiącu i czyni tak od lat, to można go nazwać pieniaczem. A pieniacz nieźle potrafi ludziom zatruć życie. Stale niezadowolony, stale wściekły, wszędzie węszy spisek. I przeciwstawia się temu stanowi rzeczy, pisząc kolejny list i kolejny... Wie coś o tym sędzia Zygmunt Przytulski, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Rejonowego w Lesznie.
- Mamy dwóch takich "asów" - przyznaje sędzia Przytulski. – Jeden dosłownie zasypuje nas pozwami, jest u nas ponad 50 jego spraw. I to przeciwko wszystkim – przeciwko prezydentowi Leszna, przeciwko nam, sędziom, przeciwko prokuratorom, przeciwko całemu światu. A zaczęło się od jego konfliktu z opieką społeczną. Pan ten życzył sobie dostawać z opieki wszystko; leki, jedzenie, skarpetki i kalesony na zimę. A że jego roszczeń nie spełniano, to dotkliwie pobił jednego z pracowników opieki. Tak, tak, to nie jest łatwy zawód, taki pracownik socjalny. No i sprawa trafiła do sądu. Pan ów został skazany, ale od tego momentu zaczął nie tylko odwoływać się od wyroku, ale i skarżyć wszystkich o wszystko.
Pieniacz zatruwa życie nie tylko pisaniem skarg, donosów, pozwów. Pan, który "umila" życie sądowi w Lesznie, postanowił przychodzić codziennie do sekretariatu i od ósmej do szesnastej czytać swoje akta. Przynosił termos z herbatą, kanapki, czuł się jak u cioci na imieninach. Siedem tomów akt czytał przez 62 godziny. Przy czym sześć tomów z tych akt to były jego własne pozwy i zażalenia. Ale ten chociaż nie śmierdział. Śmierdział natomiast inny petent, także pieniacz, który nie dość, że pisze do leszczyńskiego sądu pozew za pozwem, to jeszcze się nie myje, nie przebiera, nie kąpie, no chyba że w sądzie. Jest bezdomny i tłumaczy paniom w sekretariacie, że, owszem, on brzydko pachnie, ale to przecież nie jego wina, że nie ma wody ani mieszkania. A skarży się na rozliczne wyroki przeciw sobie. Dostaje je za to, że ma w zwyczaju jechać wolniutko rowerem przez Leszno i wjeżdżać autom pod koła. Po takim "nieszczęśliwym wypadku" próbuje od kierowców wycyganić parę złotych, że to niby na przeprosiny. Iluś zapłaciło, żeby mieć natręta z głowy, ale w końcu któryś podał pana S. do sądu. I tak zaczęła się gehenna. Jego i całego sądu. - Mógłbym pani godzinami opowiadać, jak utrudniają nam życie i pracę ci dwaj panowie - wzdycha sędzia Zygmunt Przytulski. - I najgorsze, że nie ma na nich żadnej rady. Choć ostatnio jeden z nich trochę przyhamował. Sprawy zakładał oczywiście bezkosztowo, bo wykazywał w sądzie tak zwany atest ubóstwa, ale okazało się, że po przegraniu wielu z nich musi płacić koszty zastępstwa procesowego. I to go chyba zabolało. Ten drugi nie ma nic, co można by mu zlicytować, więc sądzi się z nami dalej. Sądzi się także pewna pani M. z Poznania, ale więcej nic o niej nie wiem i raczej się nie dowiem. Sędzia Joanna Ciesielska-Borowiec z Sądu Okręgowego w Poznaniu dosłownie boi się powiedzieć cokolwiek, po czym pani ta rozpoznałaby w artykule samą siebie. Wniosła już do poznańskiego sądu ponad 300 spraw. Nie ma sędziego, który by jej nie spotkał na rozprawie. Wszyscy, jak jeden mąż, mieli już z nią do czynienia. - Może jej poszukam przez internet lub lokalną gazetę - zastanawiam się głośno. - Porozmawiam z nią, wysłucham. Będę wtedy wiedziała, o co jej chodzi. - Nie radzę - odpowiada cicho sędzia Ciesielska-Borowiec. - Bo za chwilę być może pani też będzie miała sprawę przeciwko sobie. Napisze pani o jedno słowo za dużo, a pozew będzie u nas jeszcze tego samego dnia. Zarząd Dróg Miejskich w Poznaniu także ma swoich skarżących się wiecznie "ulubieńców". - Osobiście nie mam nic przeciwko brzydkim słowom - zapewnia Tomasz Libich z biura prasowego ZDM. - Rozumiem ludzi, którym czasem puszczają nerwy i dzwonią do nas z pretensjami, że stracili koło czy zepsuli sobie resor. Dziura w jezdni to jest po prostu sprawa do załatwienia. Mamy nawet czynne specjalne telefony alarmowe, pod które mogą dzwonić niezadowoleni ze stanu dróg kierowcy i zgłaszać, gdzie jest coś do zrobienia. Ale jeśli ktoś stale dzwoni, żeby mi naubliżać, to wtedy jest mi po prostu przykro. Wolę jednak konkretne zarzuty, czyli "sprawy do załatwienia". Ulubione pogróżki Tomasza, jakich wysłuchuje z ust rozwścieczonych petentów, to: "zaraz przyjadę urwać i ci łeb i nasrać w szyję" albo "zrobię z tobą to samo, co Hitler z Żydami". Choć Tomasz Libich zna i inne powiedzenia na pamięć. Bo niektóre listy czy maile są dosłownie stekiem wulgaryzmów. I nie ma tam ani słowa, o co tak naprawdę nerwowemu petentowi chodzi. - Mamy na przykład pana, który stale pisze do nas wnioski o sprawdzenie, czy reklama przy danej ulicy jest postawiona zgodnie z prawem - opowiada Tomasz. - No i nasi pracownicy rzucają robotę i jadą sprawdzać, czy tak jest. A że tych reklam w Poznaniu są tysiące, to może pani sobie wyobrazić, jak to wygląda. Ten pan chciałby sprawdzić wszystkie. No ale wpływa do nas pismo i my musimy je zaopiniować - w jedną albo w drugą stronę. W podobnej sytuacji jest poznańska policja. - Musimy działać i rozpoznawać sprawy, które do nas wpływają, obojętnie, jakie jest nasze zdanie na ich temat - mówi inspektor Andrzej Borowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Nawet jeśli na policję zgłosi się pan, który twierdzi, że nocy w noc atakuje go UFO i prześwietla promieniami rentgena. - Policja jest chyba odbiorcą największej liczby skarg pieniaczy - żali się inspektor Borowiak. - Dotyczą one konfliktów sąsiedzkich, rodzinnych, mamy też domorosłych detektywów, którzy na własną rękę instalują na swojej ulicy kamery i śledzą dokładnie, gdzie kto źle zaparkował, czyj pies zrobił kupę na trawnik i kto rzucił peta na ulicę. O tym zawiadamiają nie tylko policję, ale i Ministerstwo Sprawiedliwości, premiera, a nawet prezydenta RP.